Z balonami ku marzeniom
Przy okazji swoich urodzin myślimy często o marzeniach… I tych małych jak gorące naleśniki z malinami czy wspólne popołudnie z ukochanym, ale wciąż nieobecnym tatą. Są też takie duże marzenia, wydawać by się mogło niemożliwe do spełnienia: podboje w kosmosie odkrycie nowej bezludnej wyspy, tak, by bezludną być przestała. Agata natomiast chciała poszybować ku niebu. Niekoniecznie tak wysoko, jak ten samolot który narysował białą chmurzastą linię ciągnącą się po całym niebie. W tym samolocie miał podobno siedzieć wujek Dominik. Podobno… bo Agata go tam nie widziała mimo, że obiecał z wysoka, przez okienko w podniebnym zdobywcy kiwać mocno obu rękoma. Dziewczynka wypatrywała mocno, nawet oczy przecierała ale później przyznała szczerze, że chyba nawet okienka wtedy nie widziała.
Co zrobić… strach nie pozwalał jej na takie podróże. Z drugiej strony… chciała na troszeczkę, taką malutką chociaż, unieść się trochę nad ziemią. Znana więc była z tego, że każda mała górka, każda sterta starych cegieł czy kamieni stawała się dla niej okazją do wykonania skoku, który choć na ułamki sekund odrywał jej stopy od ziemi.
Jak już się domyślacie, wiele się zmieniło, gdy spotkała czarodzieja.
Siedziała tak sobie na kamieniu nieco pochmurna z głową schowaną w marzeniach, uwagą obdarzyła przepływające chmury. Na przeciw niej w nieco za krótkich i z pewnością zbyt podartych portkach, dziarskim krokiem odmierzanym w sandałach kroczył w jej stronę z czerwonym balonikiem w ręku. Dziki balonik podskakiwał w rytm kroków czarodzieja, próbując wyrwać się na wolność, ku niebu. Agata zaskoczona z ogromnym zdziwieniem ale i nieskrywanym uśmiechem, który odmienił ją całą, przyjęła niespodziewany dar. W kolejne dni sytuacja się powtarzała. Balonikowy bukiet rósł. Czasem Czarodziej zapomniawszy jak kruchutki jest marzycielski plan Agaty, podchodził do niej zbyt szybko. Zaskoczona wtedy jego gwałtowną obecnością ze strachu nakłuwała zebrane balony. Pyk, pyk, trach, trach… Balonowy bukiet stał się znów mniejszy. Na czole czarodzieja pojawiała się wtedy głęboka zmarszczka. Nie narysowała jej ani wiedźma złość, ani wróżka zniecierpliwienie. Trudno powiedzieć, co rysowało po czole Czarodzieja. Bruzda była tak głęboka, że jej początek zdaje się sięgał kilkudziesięciu lat wstecz, jeszcze wtedy gdy mało czarodziejskie pacholę, porzucone w wózku, oczekiwało na dalszy obrót sprawy. Zatrzepotały jednak rzęsy odświeżone małą porcją świeżych łez. Udało się odgonić to, co niechciane. Czoło powróciło do normy, a drżące ręce znów stały się ostoją spokoju i bezpieczeństwa. Czarodziej pewną już swego dłonią sięgnął kolejnej czerwonej kuli. Mijały kolejne dni. Łapka dziewczynki trzymająca balony powoli unosiła się. Mała spryciula z zadziornym spojrzeniem w końcu zrozumiała… Pobiegła dróżką przez łąkę, podskakując, jak to miała w zwyczaju, przy każdej możliwej okazji. Skoki jakby były dłuższe, a loty odmierzały większą porcję czasu.
To jest to!!! – krzyknęła radośnie.
Spełniło się jej małe marzenie, odwagi też przybyło. Jak pewnie się domyślacie nie był to koniec podniebnych przygód Agaty. To już jednak temat na następną historię.