Czarodziej

Ciężar winy

Przecież cały czas starała się być uważna. Nie mogła pojąć tego, co stało się w nocy. Jedno, ze złożonych Jajek, stało się jakieś większe, bardziej nabrzmiałe, jakby z bólu opuchnięte. Czuła się strasznie winna. Może za mało o nie dbała, może w nocy niezbyt okryła je cieplutkim puchem i zwyczajnie zachorowało. Do tego te cętki i plamki, które pojawiły się na nim całym.
– To moja wina – westchnęła tak głęboko, że smutek rozlał się po całym ciele. Chciała mu to jakoś wynagrodzić. Mimo, że ogromną miłością otaczała każde z nich, to jednak to pstrokate zawsze mogło liczyć na specjalne względy. Mijały kolejne godziny, dni… Opuchlizna niestety zejść nie chciała, a plamki ani odrobinę nie stały się bledsze. Wreszcie nadszedł ten dzień. Ze skorupek na świat wyglądały kolejne kochane dzióbki. Tylko opuchnięte jajo nie dawało oznak życia. Smutek ogarnął ją jeszcze większy. Gdyby nie ona, dawno byłoby zdrowe na świecie. A tak… To wszystko jej wina. Kolejne łzy kapały na jajo. I choć wszyscy po cichu liczyli na jakiś cud miłości, to nic się takiego nie wydarzyło. Pełna smutku opiekowała się feralnym jajkiem. W końcu i jemu się udało… od początku jednak chore pisklę musiało radzić sobie z przeciwnościami. Jakieś bure, z przerośniętymi skrzydłami i garbatym dziobem potrafiło przewracać się o własne nogi. To moja wina – wciąż to sobie wyrzucała, kryjąc łzy na wieczorne godziny, gdy cała gromadka tuliła się spokojnym śnie.
Mijały kolejne dni. Malcy stawali się coraz więksi. Choruszek, o dziwo, rósł najwięcej, jakby chciał nadrobić stracony czas.
Kiedyś znów, jak czynili to wiele razy, gonili się radośnie po łące usianej mleczami. Gdyby nie poczucie winy zatruwające serce matki, patrzącej na wiecznie przewracające się o własne nogi dziecko, można by mówić o czasie pięknym i prawdziwego szczęścia. Przez te nogi był zawsze ostatni. A tak chciał wygrać… Choć raz, jedyny… Gdy tak z zaciętą miną starał się gonić jednego z braci uniósł w górę przerośnięte skrzydła i…
Tego, co później się stało nikt nie potrafił wyjaśnić. Nagle uniósł się w górę, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje, szybował niczym wiatr, unosząc się nad łąką. Już się nie potykał, nic mu nie przeszkadzało.
Łzy matki nie potrafiły już czekać wieczora. Wypłynęły tak obficie, że można było myśleć, że wypłynął z niej cały smutek gromadzony latami. Chyba tak trochę było… Wpatrzona w niebo, z lekkim i radosnym sercem uśmiechała się jak nigdy dotąd. Była dumna… ktoś tylko szepnął obok: tak, to twoja zasługa, pięknie go wychowałaś.

 

fot. Anna Stasik

zobacz wszystkie